- Przemuś - zapytałam kiedyś swojego małego siostrzeńca. - Co to jest szczęście?
- Cjocja... - odpowiedział ze znamiennym dla siebie akcentem - scęściem jest, gdy nie muszę cjebie rano oglądać :)
Sześciolatek, a taki cwaniaczek - pomyślałam. Kochany dzieciak.
Czym jest szczęście dla dziecka? Jedynie najedzonym brzuchem, kupionym w McDonaldzie hamburgerem, czymś więcej...? Priorytetem?
Jako człowiek dorosły, nie jestem w stanie odpowiedzieć. I wcale nie dlatego, że jestem "za stara", ale dlatego, że - gdy byłam młodsza - wcale się tym nie interesowałam, po prostu kipiałam radością :) Dostałam zabawkę - prostą szmacianą lalkę i... cieszyłam się (dopóki mi się nie znudziła :)). Grałam z braćmi godzinami w pegazusa, na przekór mamie biegałam po pobliskich pozostałościach po pałacu i... byłam szczęśliwa.
Jeśli naprawdę szczęściem dla dziecka jest, że siostrzeniec nie musi oglądać mnie rano rozczochraną :), to czy dla dorosłego - trochę większego dziecka - największym szczęściem nie powinien być... szczery uśmiech dziecka?
czyż nie? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz